Jeśli już wywołaliśmy Stanisława Lema do tablicy, to może warto przypomnieć sobie też jego pogląd na internet.
Może warto sobie te myśli przyswoić - ku przestrodze
Dzisiejszy Chip.pl:
Cytuj:
„Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.”
To słowa jednego z najwybitniejszych naszych umysłów. Lem powiedział wiele innych, mądrych rzeczy.
Ale to mógłbym sobie powiesić na ścianie i oprawić w ramki.
Stanisław Lem
Internet to moje podstawowe narzędzie pracy. To właśnie za pomocą globalnej Sieci kontaktuję się z twórcami sprzętu, usług i oprogramowania,
by dowiedzieć się czegoś nowego. To właśnie za pomocą Internetu rozmawiam ze znajomymi, z branży i spoza niej, by zdobyć jakieś informacje.
I to właśnie dzięki Internetowi mam dostęp do zagranicznych publikacji na blogach i portalach, ciekawych analiz, informacji zdobytych przez moich
odpowiedników zza granicy, które cytuję na Chip.pl.
Internet jednak to nie tylko profesjonalne treści tworzone przez zawodowców. W Sieci każdy ma głos. Internet jest tani i powszechny. I to jest coś pięknego.
Sam wypłynąłem „w branży” dzięki publikacjom w Sieci, na forach internetowych (moje wykształcenie to „informatyczne systemy zarządzania,
czyli pasujące jak pięść do nosa”). Znam osoby, które kiedyś wrzucały MP3 na MySpace, a dziś grają trasy koncertowe po całej Europie.
Widziałem piękne zdjęcia amatorów, którzy nigdy by nie mogli zaistnieć w zamkniętej klice „profesjonalistów”. Globalna Społeczność to coś pięknego.
Niestety, jak każde społeczeństwo, definiowalne jest przez aksjomat krzywej Gaussa.
Krzywa Gaussa opisuje statystyczną oczywistość: większość jest przeciętna. Oznacza to, że w każdej społeczności dominują przeciętniacy,
a elity czy jednostki szczególnie durne należą do mniejszości. Możemy przyjąć dowolne kryterium: znajomość literatury, wzrost,
wrażliwość na muzykę czy wiedzę o fizyce kwantowej.
I inteligencję. Zawsze większość należy do przeciętniaków.
I tak jest też w Internecie. Kiedyś nie było to takim problemem, bo nie istniała moda na bycie „social”. Dziś każdy liczący się portal obsługuje
tworzenie kont, dodawanie komentarzy, współtworzenie treści. Kiedyś każdy mógł stworzyć co najwyżej swoją stronę internetową.
Jeśli się przyjęła – pocztą pantoflową zdobywała popularność. Chłam był na zawsze zapomniany. Dziś każdy ma głos. Wszędzie.
Oznacza to, że na pięć ciekawych głosów w dyskusji pod danym artykułem przypada kolejne piętnaście, które jest bez sensu.
Ludzi przeciętnie inteligentnych. Czyli kretynów w danym temacie. Coś jak ja. Tyle, że ja mam na tyle poukładane w głowie,
że wiem, że jeśli jestem idiotą w danej dziedzinie (czyli w większości) to trzymam gębę zamkniętą na kłódkę i słucham,
co ma do powiedzenia mądrzejsza grupka. Niestety, anonimowość, jaką zapewnia Internet, dodaje nieco ikry i odwagi innym kretynom.
Całe piękno Internetu pęka jak mydlana bańka, gdy w fajną dyskusję wkracza troll (który nie ma pojęcia o zasadzie „trolling is a art”),
przez którego odechciewa się dalej czytać, a tym bardziej się udzielać.
Oczywiście, bardzo tu demonizuję sprawę. Listy na Facebooku czy kręgi na Google+ załatwiają sprawę. Wiele portali też ma fart do w znacznej
większości rozsądnej społeczności (a Chip.pl pod tym względem napawa mnie dumą, aczkolwiek i u nas, jak wszędzie, zdarzają się ciężkie przypadki).