Co jakiś czas dostaję paczkę z gazetami z Kwidzyna. Zaglądam tam coraz rzadziej, pewnie z powodu internetu, który nie tak dawno odkryłem. Zresztą, niestety nie jest to lektura ciekawa. Czasami trochę "pieprzu" sypnie Marek Sidor w swoim PULSIE, ale KURIER wydaje się tak uładzony jakby był biuletynem zakładowym URZĘDU MIEJSKIEGO. Wskazywałyby na to reakcje personalne odnośnie redakcji na teksty nawet delikatnie krytyczne.
Tak odszedł
pogromca www.młodych leniwych(choć tamten jego artykulik sprawiał wrażenie zamówionego) a teraz słyszymy o podobnej sprawie pani red.
Załączam felieton R.Cybulskiego "My wykonujemy swoją pracę, a urzędnicy się obrażają", który budzi jakąś nadzieję na poszerzenie niezależności w pisaniu albo źle się to skończy dla dzielnego redaktora.
Lecz nie ma co tu krakać, wszak czasy dzisiaj są aksamitnie łagodne. Bardzo dawno temu za skromny artykulik w GŁOSIE WYBRZEŻA (19.II.1966) o lokalnych włodarzach kultury wywalono mnie z roboty i kazano wynosić się z miasta. Dziś pewnie nie do pomyślenia.
Rafał Cybulski:
My wykonujemy swoją pracę, a urzędnicy się obrażają
Jako dziennikarz mam jedno marzenie: by wszelkiej maści urzędnicy nie obrażali sie na media, często o byle co. Funkcjonariusze publiczni (mam nadzieję, że to wystarczająco szerokie pojęcie) nie rozumieją, że ich praca to rodzaj służby na rzecz społeczeństwa. Są opłacani z naszych pieniędzy, a my, dziennikarze jesteśmy po to, by się im przyglądać. Jesteśmy ich ulubieńcami, gdy piszemy laurki, ale stajemy się śmiertelnymi wrogami, gdy zadajemy trudne pytania, albo piszemy rzeczy niewygodne, co,na marginesie, nie jest rzeczą łatwą, gdy miejscem akcji jest mała lokalna społeczność.
Ostatnio doświadczył tego mój redakcyjny kolega, a zaraz potem redakcyjna koleżanka. Pytanie o celowość zakupu rzutnika za kilkanaście tysięcy złotych rozsierdziło komendanta policji. A przecież skoro ten zakup był potrzebny, to wystarczyło to grzecznie wyjaśnić, co zresztą w pewien sposób zostało uczynione więc nie wiem skąd te nerwy. Gdybyśmy nie zadali tego pytania, to po prostu nie wywiązalibyśmy się ze swojego obowiązku.
Drugi wrażliwy temat to koligacje rodzinne na szczeblu miejsko-powiatowym. Przecież i tak wszyscy wiedzą, że nowa sekretarz powiatu jest żoną burmistrza, więc po co my mielibyśmy udawać, że tego nie wiemy. Nie podważamy niczyich kwalifikacji, bo na ewentualne oceny czas jest potem a nie przedtem. A skoro ludzie i tak swoje wiedzą, to najlepiej rozmawiać z nimi z otwartą przyłbicą. Naprawdę nie warto się gniewać. Warto rozmawiać.
Te same słowa kieruję do pracowników dwóch największych kwidzyńskich firm i ich chlebodawców. Obie strony powinny pamiętać, że przy największym od lat konflikcie płacowym pewnych granic przekraczać się nie powinno. W tym przypadku złote słowo to KOMPROMIS.
/KURIER POWIATU KWIDZYŃSKIEGO - 6 kwietnia 2007 r./