Wrześniowe szarże na czołgi, czyli "kamikadze" nad Grudziądzem...
Nigdy się już pewnie nie dowiemy, co pomyślał kpt. pil. Florian Stanisław Laskowski o kuriozalnym rozkazie, który otrzymał w południe 2.IX.1939 r. od szefa lotnictwa Armii "Pomorze" płk. Bolesława Stachonia. Dowódca III/4 Dywizjonu Myśliwskiego nie musiał brać udziału w tym samobójczym przedsięwzięciu - a jednak osobiście poprowadził 141 Eskadrę Myśliwską do ataku... z którego już nie miał powrócić.
Wróćmy do mglistego poranka 1.IX.1939 r. Pierwsze uderzenia niemieckiej Luftflotte 1 skierowano na polskie lotniska wojskowe i koszary w Grudziądzu, Bydgoszczy i Toruniu. Niewiele one przyniosły, bo już 30.VIII polskie eskadry przeniosły się na lotniska zapasowe. W kolejnej fali, około godziny 11.00, niemieckie bombowce nurkujące zaatakowały polskie pozycje obronne nad Osą. Ten nalot okazał się skuteczniejszy, a w powiązaniu z uderzeniem wojsk lądowych wschodniopruskiej 21 Dywizji Piechoty (wspartych kilkoma kompaniami czołgów), pozwolił Niemcom zdobyć ważny przyczółek na południowym brzegu rzeki w rejonie Rogoźna-Zamku.
Lotnictwo myśliwskie Armii "Pomorze" nie miało wielu okazji, aby się wykazać tego dnia w walce. Powolne myśliwce P11c i P11a, startujące dopiero po sygnale z odległych punktów obserwacyjnych lub po informacji o dokonanym nalocie, nie były w stanie doścignąć niemieckich wypraw bombowych uciekających na Pomorze lub do Prus. Lepsze efekty zaczęły przynosić loty patrolowe (tzw. "wymiatanie"), podczas których swą karierę rozpoczął ppor. pil. Stanisław Skalski - współzestrzeliwując z por. pil. Pisarkiem obserwacyjnego Henschla 126 (i biorąc jeszcze na ziemi jego załogę do niewoli!).
W pierwszych dniach wojny zbankrutowała koncepcja użycia polskiego lotnictwa, którego wątłe siły pomniejszono jeszcze rozproszeniem eskadr do dyspozycji poszczególnych armii. O użyciu samolotów decydowali więc często dowódcy wojsk lądowych, którzy nie mieli większego pojęcia o możliwościach własnego lotnictwa. To był początek podgrudziądzkiej tragedii...
W drugim dniu wojny Niemcy uderzyli ze zdobytego przyczółka na Osą, przełamując obronę polskiej 16 Dywizji Piechoty. Koło południa sytuacja stała się tragiczna, dowódca dywizji przestał panować nad podległymi oddziałami, samorzutnie opuszczającymi pole walki. Niemiecka 21DP zaczęła oskrzydlać Grudziądz od wschodu i południa, kierując uderzenia na Kłódkę i Pokrzywno. Osiągnęto linię kolejową Grudziądz-Jabłonowo w rejonie Mełno-Nicwałd.
Zaniepokojony sytuacją pod Grudziądzem interweniował sam dowódca Armii "Pomorze" - gen. Władysław Bortnowski. Nakazano wykonać przeciwuderzenie we wschodnie skrzydło niemieckiego klina siłami 4DP, a zdezorganizowaną 16DP wycofać do odwodu.
Bortnowski już w pierwszym dniu wojny musiał zauważyć, jaki efekt psychologiczny wywołują precyzyjne ataki lotnicze. Miał więc nadzieję, że uda się podnieść morale 16DP, widokiem "dzielnych polskich Łosi" zrzucających tony bomb na niemieckie żołdactwo. Widokiem tak wymarzonym przez wszystkich polskich żołnierzy września...
Około godziny 12.00 Bortnowski poprosił marszałka Rydza-Śmigłego o skierowanie pod Grudziądz Brygady Bombowej, będącej w wyłącznej dyspozycji głównodowodzącego. Podobno Śmigły obiecał pomoc "w miarę możliwości", ale Bortnowski doskonale wiedział, że to tylko elegancka forma odmowy.
Do dziś nikt nie wie, czym kierował się Śmigły nie kwapiąc się z użyciem Brygady Bombowej. Ta kluczowa jednostka lotnicza przystąpiła do walki z opóźnieniem, na dodatek przez trzy decydujące dni wojny Śmigły nie zezwalał na użycie "Łosi" (latały tylko "Karasie"), zakazywał też początkowo bombardowań terytorium niemieckiego (być może w obawie o reakcję sojuszników).
W efekcie tego wszystkiego Bortnowski mógł liczyć już tylko własne na lotnictwo armijne. Tu był początek katastrofy. Do ataku na wojska niemieckie wybrano 141 Eskadrę Myśliwską (EM)... i tego też nikt w rozsądny sposób nie wytłumaczy. W dyspozycji Armii "Pomorze" była przecież 42 Eskadra Rozpoznawcza (ER), wyposażona w dziesięć "Karasi" PZL 23B. Maszyn tych jednak używano pojedynczo, do obserwacji ruchów niemieckich zgrupowań na Pomorzu. Być może w decydującej chwili większość "Karasi" była w powietrzu... i nikt nie zamierzał czekać. Gdyby Bortnowski dokładniej znał możliwości bojowe obu typów samolotów... nie wysłałby swych lotników na pewną śmierć.
Myśliwiec P11c nie był niestety samolotem szturmowym do atakowania celów naziemnych. Nie był opancerzony, doraźnie mógł zabrać zaledwie cztery bomby po 12,5 kg każda. W wersji seryjnej uzbrojono go tylko w dwa ckm 7,9 (tylko jedną trzecią "wrześniowych" maszyn dozbrojono dwoma dodatkowymi ckm 7,9 mm na skrzydłach).
Tymczasem samolot rozpoznawczo-bombowy PZL 23B "Karaś" mógł zabrać 14-krotnie większy śmiercionośny ładunek! Opcjonalnie: osiem bomb po 50 kg i dwadzieścia cztery po 12,5 kg, lub sześć bomb po 100 kg i dwie po 50 kg. Samolot był także uzbrojony w trzy ckm - jeden ckm 7,9 mm pilota oraz dwa ckm 7,7 mm (w gondoli podkadłubowej i na stanowisku tylnego strzelca).
Logicznie rozumując, lepiej więc było wysłać na bombardowanie jednego "Karasia", niż całą eskadrę P11c. Gdyby nie działano irracjonalnie i pod wpływem chwili, można było wysłać większość sił 42 ER i dać jej do osłony nieszczęsną 141 EM. Rozpoznać, a następnie zbombardować zgrupowania niemieckie rozciągnięte na szosach. Nalot wykonać z większej wysokości, aby uniknąć skutecznego ognia OPL z ziemi. Takie bombardowania, powtarzane 2-3 razy, potrafiły zatrzymywać i opóźniać w marszu nawet całe niemieckie dywizje pancerne.
Niestety we wrześniu 39' rzadko bywała szansa na racjonalne decyzje. Krótko po południu 2.IX gen. Bortnowski przekazał płk. Stachoniowi rozkaz użycia 141 EM do ataku na zgrupowanie niemieckiej 21DP w trójkącie Gruta-Łasin-Rogoźno. Nie wiadomo niestety na pewno, czy płk Stachoń protestował, czy też sam podsunął taką myśl swemu dowódcy. Kpt. Laskowski, dowódca lotnictwa myśliwskiego w Armii "Pomorze", być może w poczuciu odpowiedzialności za swych pilotów i trudności zadania, osobiście objął dowodzenie nad 141 eskadrą.
Eskadra miała zaatakować kolumny niemieckie bronią pokładową z lotu koszącego na małej wysokości. Efekt takiego "nalotu" nie mógł być wielki, zwłaszcza że atakowano zgrupowanie wyposażone w czołgi i transportery opancerzone. Broń maszynowa P11c niewiele im mogła zaszkodzić - klasyczna "Mission Impossible". Najwyraźniej chodziło wyłącznie o to, by polscy "piechocińcy" zobaczyli na własne oczy własne samoloty "gromiące Niemca". Przeciwdziałania przeciwnika nikt chyba nie wziął pod uwagę.
Polscy piloci dostrzegli kolumny pancerno-motorowe przemieszczające się szosami z Rogoźna i Łasina na Mełno. Były to formacje wschodniopruskiej 21DP. Dziewięć polskich maszyn P11c przystąpiło do szaleńczej akcji. Nagły atak z powietrza musiał początkowo spowodować spore zamieszanie w szeregach niemieckich. Zapewne ponieśli też straty w ludziach (piechota, tabory), ale bardzo szybko ochłonęli i przygotowali się do odparcia kolejnego ataku.
Lotnicy mieli sporego pecha. Zaatakowali bowiem doskonale wyposażoną pierwszorzutową 21DP, w skład której wchodził m.in. Panzerabwehr-Abteilung 21 (zmotoryzowany oddział obrony ppanc.) z Ostródy. W skład oddziału wchodziła m.in. Flak-Kompanie (zmotoryzowana kompania OPL), wyposażona w dwanaście szybkostrzelnych działek 20mm (Flak 30 - ciągnionych lub zamontowanych na transporterach Sd.Kfz. 10/4). Ten pododdział znalazł się zapewne popołudniu 2.IX na szosach pod Grutą. Także inne niemieckie transportery opancerzone (kilkadziesiąt sztuk) miały zamontowane karabiny maszynowe MG34, przygotowane do prowadzenia ognia OPL na mniejszych wysokościach...
Podczas kolejnego podejścia w zwartym szyku polscy piloci dostawali się pod morderczy ogień chłopaków z Ostródy. Na tak małej wysokości strzelano do samolotów jak do tarcz na strzelnicy. Wobec siły ognia OPL formacja myśliwców rozproszyła się. Próbowano samodzielnych ataków, poszukiwano mniej ryzykownych celów w innych miejscach. Dalsze próby ataków nie miały już sensu... a efekty były opłakane.
Najgorzej oberwał klucz prowadzony przez por. pil. Pisarka. Podczas ataku aż dwie z trzech maszyn zostały trafione. Ppor. pil. Wiesław Antoni Urban zginął we wraku swego P11c. Niestety nie bardzo wiadomo, w jakim miejscu spadł - źródła podają msc. Modzele (gdzieś pod Rogoźnem). Niestety na mapie nie znalazłem takiej wsi w pobliżu, być może chodzi o Mędrzyce?
Rannemu kpr. pil. Benedyktowi Mielczyńskiemu, udało się uciec ciężko postrzelanym samolotem z tej "strefy śmierci" w kierunku Grudziądza. Wydawało się, że ten 25-letni pilot-ochotnik miał sporo szczęścia. Miał już nawet zaliczone wspólne zestrzelenie niemieckiej maszyny 1 IX. Uszkodzony samolot Mielczyńskiego wylądował na polach pod Tarpnem Wlk. Miejscowi wydobyli z wraku rannego pilota i przenieśli do zabudowań. Niestety nikt z wojskowych nie zainteresował się, by ewakuować lotnika na tyły. Po południu 3.IX Tarpno Wlk. zajęły oddziały niemieckie. Niemcy odnaleźli i dobili rannego pilota, zabili także opiekującego się nim chłopca - Jana Kraszewskiego.
Także samolot dowodzącego akcją kpt. pil. Laskowskiego został trafiony nad Grutą. Ciężko ranny pilot próbował awaryjnie wylądować na polu obok wsi, ale rozbił maszynę. Umarł z upływu krwi, zakleszczony w zgniecionym kadłubie. Niestety Gruta była wówczas w rękach niemieckich. Podobno wermachtowcy pilnowali, by nikt z mieszkańców nie mógł udzielić pilotowi pomocy. Niestety faktem jest, że formacje wschodniopruskie, same często złożone ze zniemczonych Pomorzan, Warmiaków i Mazurów, wykazywały się szczególnym okrucieństwem wobec polskich żołnierzy.
Według danych polskich, w ataku utracono cztery samoloty. Wśród poległych wymienia się jednak tylko trzech pilotów, więc prawdopodobnie czwarta maszyna została nieodwracalnie uszkodzona - ale doleciała do macierzystego lotniska 141 EM. Ewentualnie pilot wyskoczył na spadochronie, a uszkodzony samolot rozbił się gdzieś poza polem walki.
W tak "samurajski" sposób stracono bezpowrotnie trzech dobrze wyszkolonych pilotów, bezproduktywnie zniszczono niemal połowę maszyn 141 EM. Operacja, która miała "podnieść morale", odniosła raczej odwrotny skutek - na oczach polskich żołnierzy i innych pilotów dymiły i spadały kolejne maszyny...
I jeszcze bezduszny, ekonomiczny bilans strat (bo o zyskach trudno mówić). Jeden P11c kosztował ok. 180 000 zł - w kilkanaście minut wyrzucono w błoto ponad 700 000 zł. Na przegrane wojny składają się właśnie takie decyzje.
******************************************************************
Epilog
Piloci 141 EM chyba długo jeszcze nie mogli otrząsnąć się z szoku 2.IX. Dziwne, że pozwolono im latać w takim stanie. Dzień później por. pil. Pisarek (ten sam, który stracił obydwu skrzydłowych z klucza) wściekle zaatakował "Karasia" z 42 ER, powracającego z lotu rozpoznawczego nad Nakło na własne lotnisko Zduny. Nie wiadomo jakim cudem Pisarek nie rozpoznał polskiej maszyny (piechocińcy często mylili "Karasie" z niemieckim Ju 87 "Stuka"). Niestety atak był skuteczny. Z zestrzelonego "Karasia" ocalał jedynie pilot, natomiast obserwator i strzelec zmarli po kilku dniach w wyniku odniesionych ran...
Energiczny gen. Bołtuć pod wieczór 2.IX opanował przejściowo sytuację pod Mełnem (wyrzucając ze stanowiska rozhisteryzowanego d-cę 16DP). Poradził więc sobie i bez tej wątpliwej "pomocy" z powietrza.
Tymczasem druga eskadra myśliwska - 142 EM, doskonaląc taktykę "wymiatania", tego samego dnia rozproszyła dwie niemieckie wyprawy bombowe kierujące się w rejon Grudziądza i Mełna. Zestrzelono aż siedem samolotów przeciwnika. Po dalszych kilku dniach pomorskie myśliwce włączono do Brygady Pościgowej (Skalski zestrzelił 4 samoloty wroga i został "królem" polskiego września - później walczył na zachodzie i łącznie zestrzelił 22 maszyny).
Bezproduktywnie używane "Karasie" 42 ER przebazowano na wschód i włączono do Brygady Bombowej. Lotnictwa zaczęto wreszcie używać sensownie i w dużych grupach - na wzór niemiecki. Szkoda tylko, że trzeba było się uczyć na takich błędach.
Po legendarnym "ataku eskadry Laskowskiego na czołgi" pod Grudziądzem pozostały do dziś groby polskich "kamikadze":
- kpt. pil. F.S. Laskowski spoczął na cmentarzu we wsi Gruta (niektóre źródła podają błędnie - Gardeja).
- ppor. pil. A. Urban jest pochowany na cmentarzu we wsi Modzele (? możliwe że chodzi o Mędrzyce).
- kpr. pil. B. Mielczyński został pochowany na cmentarzu w Tarpnie Wielkim. Spoczywa tu także zamordowany opiekun pilota - Jan Kraszewski.
_______________________________________________________________________
W celach informacyjnych odfiltrowałem materiały z książek: "Ku czci poległych lotników 1939-45", "Wojna obronna Polski 1939", Armia "Pomorze" oraz Tessin G. "Verbände und Truppen der deutschen Wehrmacht und Waffen-SS 1939 - 1945".
Poniżej przeciwnicy ze starcia pod Grutą - tak wyglądały niemieckie działka Flak 30 m.in. z Panzerabwehr-Abteilung 21 (na lawecie lub na transporterze), a poniżej wrak samolotu P11c nr 55/T504 kpt. Laskowskiego. Być może udałoby się nawet rozpoznać to miejsce z tego archiwalnego zdjęcia spod Gruty.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Ostatnio edytowano 16 czerwca 2006, o 23:18 przez Niecodzienny, łącznie edytowano 2 razy
|