Jestem przekonany, że najbardziej
świątobliwe życiorysy wszystkich świętych nie przekazują całej prawdy o ich człowieczym życiu. Ku chwale ich świętości, niejednemu z tych wzorcowych pomników cnoty i prawości
wygumkowano z życiorysu to i owo, by nie brudziło ich nieskazitelnego wizerunku w oczach nas grzeszników. To jedna ze starych metod wychowawczych wobec dzieci i niedojrzałych nieletnich. Ale czy tak powinno się postępować ze zdolnymi do samodzielnego myślenia dorosłymi obywatelami w demokratycznym państwie?
W 1970 roku, w podłych czasach gdy dla podtrzymania władzy PZPR, jej
zbrojne ramię bezkarnie strzelało na ulicach do ludzi, nieustannie działały wszechwładne służby
bezpieki. Wszelkimi sposobami werbowały one sobie współpracowników, łamiąc ich charaktery, kupując ich, a najczęściej szantażując czymś lub zastraszając. Tylko nieliczni byli w stanie oprzeć się temu, co było potem
opłacone różnymi kłopotami w ich życiu i pracy.
Zdarzyło się, że
bezpieka wzięła wtedy „w obroty” młodego stoczniowca, który z jakichś tam powodów i za gratyfikacje pieniężne zgodził się na tajną współpracę pod kryptonimem „Bolek”, która trwała ok. 5 lat. Po 1976 roku (bestialskie represje wobec robotników Ursusa i Radomia) zaczął się
bezpiece stawiać i odmawiać współpracy. Zaczął działać w Wolnych Związkach, a w Sierpniu 1980 został przywódcą strajku. Pomijając tu różne wewnętrzne walki między grupowe w opozycji znajdujemy naszego bohatera na najwyższym stanowisku w państwie otoczonego legendą i glorią pogromcy komunizmu. Od tego momentu nie trudno jest dostrzec, że piastowana godność przerastała osobę Lecha Wałęsy.
Zachowała się obfita dokumentacja poświadczająca bezprawne nadużycia władzy dla ukrycia i zatarcia niechlubnego epizodu ze swego życiorysu. Wykradanie dokumentów, niszczenie ich oryginałów, kłamstwo lustracyjne z jawnie naciąganym procesem stanowiącym obrazę prawa. Niczego z tego nie uniknięto przy udziale dworu prezydenta, jego ministrów i przy szczególnie ofiarnej, trwającej do dziś fachowej gorliwości b.SB-eków, którą zarabiali sobie na prezydenckie awanse i jak to widać na bezkarność.
W biurokratycznej machinie aparatu przemocy zachowało się jednak wiele krzyżujących się informacji o zniszczonych dokumentach, jak i skopiowana ich treść. Przed tymi dowodami prawdy nie da się uciec, jak i przed książką o tym wszystkim, która publikowana już we fragmentach ukaże się w całości za kilka dni.
Wielkość historycznej postaci Lecha Wałęsy, jako uznawanego przez cały świat, legendarnego już robotnika-przywódcy w polskim Sierpniu 1980 roku jest tak oczywista, że tego mu już nikt nie odbierze. Temu wizerunkowi nie zaszkodzi też ujawnienie jakiegoś ciemnego epizodu z jego młodości. Oczekiwana książka nie przynosi tu żadnych niespodzianek, ani rewelacji. Pracowicie
googluląc można poznać wszystkie te kwity w internecie. I uważam, że nie o to tu chodzi.
Wałęsa od lat
idzie w zaparte, kręci, raz się przyznaje, potem odwołuje, obraża wszystkich którzy stawiają mu niewygodne pytania, włóczy ich po sądach pewien swego, że nie istnieją już oryginały dokumentów. A wystarczyłoby wypowiedzenie w swoim czasie jednego zdania:
Młody byłem, popełniłem błąd - i byłoby po sprawie. Byle by nie bredził, że osamotniony i sam jeden
obalił komunę i tylko jemu naród zawdzięcza wolną Polskę, bo ciągle obraża tym tysiące Polaków, którzy to zrealizowali, często ponosząc znacznie większe ofiary. Poza najbardziej zapalczywymi nikt by się już nie interesował „wybrykiem młodości”, a poza Polską i tak nikogo to nie obchodzi, ani nikt tego nie rozumie. A tu obserwujemy gorszące widowisko, jak nasza narodowa legenda z uporem
obsikiwuje swój własny pomnik. Wygraża wszystkim za parę słów prawdy o sobie, a swoją zaciekłością skłania do innych, niemniej kłopotliwych pytań. Nie chodzi już o dawny moment słabości, ale o przeróżne aspekty prezydentury, która wbrew zapowiedziom okazała się bardzo łaskawa i zadziwiająco sprzyjająca konkretnym karierom swych byłych opiekunów z SB. Także tych, których obiecywał
puścić w skarpetkach, a zwłaszcza politykierów usłużnych w bezprawnych manipulacjach w papierach.
Wódz ma swój „charakterek”, ale w obecną sytuację wpędzili go także i inni. Bo w „sprawie Wałęsy” nie chodzi tylko o Wałęsę. Wiele wskazuje na to, że chodzi tu o zablokowanie naszej wiedzy o najnowszej historii Polski. O tworzenie jej na fundamencie fałszu i kłamstwa. Wypowiadają się aktualnie przedstawiciele wpływowych i znaczących kręgów, wedle których ta wiedza ma być znowu kontrolowana przez grupę tzw. autorytetów. Stanem idealnym dla nich jest sytuacja z początku 1990 roku
Cytuj:
gdy do zamkniętych przed obywatelami archiwów SB ówczesny minister Krzysztof Kozłowski wpuścił trzech historyków, w tym Adama Michnika, który zawodu tego wówczas jednak nie wykonywał, aby przez kilka miesięcy sprawdzali oni ich zawartość. W efekcie redaktor “Wyborczej” stwierdził, że wiedza tam ukryta może nam zaszkodzić i dlatego do archiwów nie powinniśmy mieć dostępu.
Do dziś uczestnicy tej wyprawy do archiwów odmawiają wyjaśnień: czego tam szukali i czy coś stamtąd wynieśli. Trwa „kampania nienawiści” przeciw IPN i autorom książki o Wałęsie, prowadzona przez niedawnych jego szyderców, którzy nie tak dawno nie zostawiali na nim suchej nitki, a teraz protestują przeciwko szarganiu imienia „największego Polaka”.
Cytuj:
Protestują przeciwko książce, której nawet nie znają, ale dobrze wiedzą, że pokazanie trudnej prawdy o liderze naszej najnowszej historii naruszy tabu. Trudno będzie później blokować i potępiać publikacje dotyczące innych znaczących postaci naszej najnowszej historii, nawet jeśli będą one naruszały środowiskowe mitologie. Dlatego za wszelką cenę usiłują zdezawuować ją już przed wydaniem.(Rzeczpospolita)
A swoją drogą, jakoś nie pasuje nam sytuacja wyśpiewana kiedyś przez Bułata Okudżawę, że: „
nad naszym zwycięstwem górują cokoły, na których nie stoi już nikt...