Też należę do miłośników Bonda - zwłaszcza od filmu "For your eyes only" ("Tylko dla Twoich oczu"), który oglądałem w Holandii jeszcze w czasach "komunizmu". Mam wszystkie filmy z 007 na DVD i często oglądam.
W odróżnieniu od piterka, dla mnie urok filmów z Bondem to było "przymrużenie oka", dowcip i elegancja, gadżety i piękne kobiety (niekoniecznie w tej kolejności

), często ocierający się o kicz - ale taką konwencje przyjąłem i nie szukałem w tych filmach poważnej fabuły, czy filozoficznych wywodów, a raczej lekkiego kina dla relaksu. Traktowałem je jako dobrze zrobioną komedię i takie miałem oczekiwania.
Natomiast Daniel Craig jest dla mnie zbyt poważny, zbyt nadęty, bez finezji i chociaż męski, to jednak mocno prymitywny. Ze wszystkich trzech filmów z Craigiem, wyraźnie odbiegających od tego co napisałem powyżej, ten ostatni, moim zdaniem, był najlepszy (mimo że jeszcze nie taki, jakiego się spodziewałem) i choć przez chwilę miał cechy starych Bondów - wreszcie doczekałem się klasycznego "My name is Bond. James Bond", ale drugiej klasyki: wódki z martini ("shaked not stirred") nie było. Dobrze, że słynny Aston Martin pojawił się w tym filmie - ale był jak kwiatek do kozucha.
Jakbym miał uszeregować aktorów grających Bondów pod kątem, który najlepiej odpowiada mojemu wyobrażeniu agenta 007, to mimo wszystko pierwszy byłby Roger Moore, potem Sean Connery, trzeci Pierce Brosnan i dopiero potem Craig. O Timothy Daltonie i innych nawet nie wspomnę...
Mam nadzieję, że mimo wszystko twórcy filmowi pogodzą "poważną" fabułę z humorem, lekkością i przymrużeniem oka - tego mi w ostatnich filmach z Craigiem brakuje - w tej ostatniej wersji przypominają mi raczej kolejne, bez polotu, choć dobrze zrobione, filmy sensacyjne, o których się nie pamięta po wyjściu z kina.