Tak mnie naszło na przemyślenia obserwując w ciągu ostatnich kilku dni sytuację w Kwidzynie.
DK 55 (ul Grunwaldzka idąca przez miasto) w weekend była czarna jak smoła, reszta dróg w powiecie i mieście (w centrum także) wyglądała jak breja zalana potokiem piachu zmieszanego ze śniegiem. Śnieg leżał przez cały weekend nieusunięty.
Zarządcy dróg laskę na to kładą, bo przepis w Polsce mówi że muszą odśnieżać po 24 h od ustania opadu - jeśli dobrze pamiętam, a przecież coś tam niby popruszyło. ;D
Czytałem kiedyś ciekawy tekst o wypadkach w PL - polecam pod przemyślenia jako że DK 55 wiele ofiar już zebrała.
Cytuj:
Znacie ten obraz: policjant w pełnym rynsztunku relacjonuje z miejsca wypadku cały ciąg zdarzeń, który doprowadził do tego, że kierujący Fiatem Mareą wpadł w poślizg, uderzył w krawężnik, dachował, zahaczył o Renault Clio, zapalił się, wbił w samochód pełen harcerzy i eksplodował, w wyniku czego śmierć poniosło tyle ludzi, ile zamieszkuje średniej wielkości kraj afrykański.
Tu najczęściej pojawia się moje ulubione zdanie: „Przyczyną wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze”. Taaaa, jasne. Po co się wysilać i dochodzić prawdziwej przyczyny, skoro to magiczne stwierdzenie załatwia wszystko?
Może akurat w tym miejscu była dziura i wjechanie w nią zaowocowało wyrwaniem kierownicy z rąk?
Może koleina była tak głęboka, że rzuciło samochodem?
Może zakręt był źle wyprofilowany i zaczęło go wynosić? Najłatwiej powiedzieć, że jakby jechał wolniej to nic by się nie stało, a jak w tym samym miejscu sytuacja będzie się powtarzać to postawi się tam fotoradar i jeszcze będziemy zarabiać kasę. Tylko, że wygląda to jak usuwanie smrodu z kupy przez przykrywanie go wiankiem ze stokrotek, zamiast po prostu usunąć przyczynę.
W tym miejscu pojawia się problem. Jeśli za przyczynę wypadku uzna się zły stan drogi, to jak myślicie, kto będzie winny i kto będzie musiał wypłacić odszkodowanie ofiarom? Oczywiście zarządca drogi, a na to nie można sobie pozwolić. Najłatwiej jest doić kierowców, przecież tylko oni odpowiadają za wypadki i niech płacą ogromne składki ubezpieczeniowe. Niestety, to może doprowadzić do kuriozalnej sytuacji: infrastruktura drogowa zostanie kompletnie zaniedbana. W zimie nie zobaczymy pługo-solarek fundujących rosta na progach i z mozołem odgarniających śnieg zalegający na ulicach. Po co, jeśli to kierowca ma się dostosowywać do warunków? Dziur też nikt nie będzie łatał, a jeśli ktoś urwie koło to powie mu się, że jakby jechał wolniej to nic by się nie stało. Zakręty będą śliskie i tak wyprofilowane, że każda próba przejechania przez nie z prędkością większą niż 0,5km/h spowoduje śmierć w wyniku rozerwania na przydrożnym drzewie. Jeśli nic się nie zmieni, tak właśnie będzie wyglądać Polska za kilkanaście lat.
Sposób na uniknięcie takiego ulicznego kabaretu jest jeden: zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
Wypadek nie jest spowodowany jedną przyczyną, zawsze musi nałożyć się kilka czynników doprowadzających do nieszczęśliwego zdarzenia. Jednym z tych czynników, w 95% wypadków, jest zły stan infrastruktury i trzeba to głośno powiedzieć. W pozostałych 5% przypadków udział biorą kompletne niedojdy, które potrafią rozciąć łuk brwiowy o szafkę i złamać rękę spadając z łóżka w trakcie snu. Nimi nie będę się zajmował, skupię się na większości. Z tego powodu powinno się mówić, że „przyczyną wypadku był zły stan drogi” i niech płaci zarządca. Wtedy może zacznie dbać o podległe mu ulice i doprowadzi je do takiego stanu, że Niemiec płakał jak wyjeżdżał. To będzie jedyny sposób na wymiganie się od wypłat odszkodowań. Proste prawda? Ciekawe dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł, a jeśli już, to dlaczego schował ten pomysł głęboko w szufladzie?