Tak jak w
zaproszeniu i w tytule. Lecz oczywiście nie chodzi tu o te zwodnicze wskazania zegarków, że np. jest teraz ta godzina, albo tamta, bo tutejszą wolnością dzielenia się słowami winien rządzić raczej kalendarz Nocy, i bzdurą byłoby powstrzymywanie się z wypowiedzią gdy nad nami np. łyse południe, a mamy ochotę na wygłoszenie czegokolwiek choc do północy daleko..
Oto
jeden z proroków Nocy i Księżyca odszedł od nas i teraz gdzieś tam migocze jego twarz w którejś z konstelacji, gdzie ten sympatyczny typ nadal chce udawać ponuraka.
Swemu kwidzyńskiemu
przyjacielowi jeszcze z młodości zawdzięczam wiele przelotnych spotkań z warszawskimi znakomitościami artystycznymi. To za jego przyczyną miałem okazję ściskać dłoń Maciejowi Zębatemu, do którego zawiózł mnie Waldek, by pokazać swe dzieło zamówione przez tego barda. Jako zdolny syn kwidzyńskiego tapicera z ul.
Warszawskiej przerobił on Zębatemu, wedle jego życzenia stary fotel na „starego kowboja”. Główna trudność polegała na zdobyciu materiału w czasach, gdy nie było „szmateksów” ani „lumpeksów” a materiał dżinsowy pochodził tylko z paczek albo z „Peweksu”. Jako tworzywo otrzymał Waldek worek starych
dżinsów, z których wykreował obicie fotela z niezliczona ilością kieszeni i kieszonek na zamki i zatrzaski. W tamtym
światku to był wówczas przebój polecany "na ucho" wśród ówczesnych celebrytów, którzy jeszcze nie wiedzieli, że na takich ich kiedyś mianują. Ale jak to bywa z postaciami drugiego planu miał on i inne kreacyjne dokonania wobec „wyznawców Nocy” spośród mrocznych artystów, którzy wówczas byli „lumpami”, a dziś błyszczą w historii współczesnej literatury.
To Waldek majstrował protezę dłoni
Edwardowi Stachurze, którą stracił on po pierwszej swojej próbie pokonania „bykiem” podmiejskiej kolejki. A wcześniej to u niego właśnie często „wracał do żywych” wychodzący z korkociągu albo z
pudła Ireneusz Iredyński.
Kwatera Waldka była w newralgicznym punkcie stolicy, bo w bloku obok NIKE ze ścieżką na Starówkę.. Stąd miał takie „wzięcie” u przyjezdnych, a ja waletując tam po kwidzyńskiej znajomości z Waldkiem, miałem wątpliwie atrakcyjną okazję poznać tam rożnych takich, jak np. notorycznego samobójcę
poetę Rafała Wojaczka, stąd do dziś mam łeb pełen niegdysiejszych niezbyt estetycznych wrażeń. W jasny dzień przeganiam takie wspomnienia na cztery wiatry, ale w nocy nie jestem już w stanie ich opanować.
Jutro będzie deszcz, a dzisiaj już są chmury, więc nie będę wypatrywał gwiazdy Zębatego, którego cenię sobie szczególnie za przeklady piosenek Leonarda Cohena.
Wczoraj było na niebie jaśniej i ze swojego polowego obserwatorium śledziłem „obroty ciał niebieskich” ale skończyło się to jak zawsze, czyli szaleńczym aero-pokazem w wykonaniu lotnej eskadry nietoperzy. Żeby ustrzec się przed posądzeniem o jakąś tu przesadę zasadziłem się z aparatem na swoje osobiście hodowane potwory i zwłaszcza jeden okazały Batman pikował mi ciągle nad głową, jednak
nie ustrzeliłem go aparatem i to jest zadanie jeszcze przede mną, by „zdjąć” go czytelnie.
Jeśli ktoś ma choć skrawek ogrodu z niezasłoniętą blokami przestrzenią, to szczerze namawiam na swoistą psychoterapię. Gdy ludzie już posną, a okolica się wyciszy, to człowiek wyluzowany, bez żadnych drastycznych bodźców może na widocznym sobie nieboskłonie odczytać wszystko co zechce. A nawet to, co go przestraszy.
w szklance ćma się utopiła
bo tak kończą głodni życia
ta historia gdzieś już była
lecz ten smak jest do odkryciaNie byłem taki samotny, bo odwiedził mnie po ciemku
imiennik, który znalazł do mnie wejście, lecz miał trudności z wyjściem.
Dobranooc.