Marienburg.pl podrzucił dzisiaj interesujący tekst. Interesujący, wciągający i dający do myślenia. Może faktycznie warto byłoby choć raz powzolić wygrać lepszemu
Polityka - nr 9 (2694) z dnia 28-02-2009; s. 53
Kultura
Kawiarnia Literacka
Krzyżacy są zmęczeniMariusz Sieniewicz
Blady strach padł na naszą prowincję, a dokładniej – na instytucje kulturalne Warmii i Mazur. Pojawił się pod postacią poczciwego listonosza, który dostarczył oficjalne pisma z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Urzędu Marszałkowskiego. Pisma informowały o zbliżających się rocznicach, jubileuszach, planowanych obchodach, które należy uświetnić czymś, co w niestarzejącym się języku kaowców określane jest mianem „programu artystycznego”. Tego typu pisma robią nie mniejsze wrażenie niż wieść o rychłym przybyciu gogolowskiego rewizora. Skoro władza prosi, żeby świętować – świętować trzeba. No i zrobił się, proszę Państwa, problem.
Zostałem zawezwany w trybie pilnym przez mojego dyrektora i razem, po części z namaszczeniem, po części z lękiem, jaki musiał towarzyszyć Mojżeszowi, gdy odbierał kamienne tablice, pochyliliśmy się nad urzędową korespondencją. Po kilku minutach narady, a naradzaliśmy się – co oczywiste – szeptem, było już jasne, że z długiej listy jubileuszy i rocznic dawne Prusy Wschodnie mogą sprostać tylko jednemu punktowi. Bowiem ani 70 rocznica wybuchu II wojny światowej nie wchodziła w grę (geograficznie rzecz ujmując, staliśmy po stronie agresora i nasze świętowanie centrala mogłaby odebrać za gruby nietakt, a wręcz złośliwość), ani rok Słowackiego, Grotowskiego, Karłowicza, Chopina. Nie słyszeliśmy, żeby nasi Wielcy Polacy choć raz wczasowali w Krainie Tysiąca Jezior. Z kolei obchody z okazji objęcia przez Polskę prezydencji w UE w 2011 r. pasowały do naszego postpegeerowskiego świata jak pięść do nosa.
Pozostawał jeden punkt, ale jakże wymowny: 600-lecie bitwy pod Grunwaldem. Tu nasz region ma wieloletnią tradycję, dając się prać po pysku, i to rok w rok, przez wojska „polskie” podczas lipcowych inscenizacji na polach grunwaldzkich. Nie wiem bowiem, czy Państwu wiadomo, że „przyjęło się”, aby w roli Krzyżaków występowały bractwa rycerskie z północno-wschodniej Polski. Krzyżakami mają być rycerze z Warmii i Mazur i basta! – choćby nawet w ich żyłach płynęła czysta piastowsko-jagiellońska krew. Dźwigamy ten krzyż i stereotypową rolę, choć przecież lud Warmii i Mazur to wielokulturowy, repatriancki tygiel z Kresów Wschodnich, pełen Polaków, Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, Warmiaków, Mazurów, a człowieka o krzyżackiej fizjonomii ze świecą szukać. Owszem, przed wiekami Konrad Mazowiecki sprowadził tutaj zakon, ale zawierucha wojenna i tryumfalny powrót Warmii i Mazur do Macierzy skutecznie przegoniły żywioł germański. Obecnie świat powyżej Mławy to mieszanina ludów słowiańskich o przetrąconej tożsamości.
Dylematy dylematami, ale pod Grunwaldem należy przegrywać. Ta niesprawiedliwość jest tym większa i podszyta goryczą, że warmińsko-mazurskie bractwa rycerskie są niezwykle biegłe w rzemiośle machania mieczem. Mam zaufanego rycerza, który zdaje mi relację (być może przerysowaną) z kolejnej przegranej, bo ustawionej bitwy. Ów rycerz z roku na rok jest coraz bardziej zniesmaczony. Owszem, „polskie” rycerstwo inwestuje w zbroje, konie i rynsztunek, lecz na polu bitwy skutkuje to za każdym razem tak samo: jako Krzyżacy najpierw pierzemy wojska polskie, by później – w kulminacyjnym momencie bitwy, na trzy-cztery wykonać efektowny, choć mało logiczny i wbrew całej sytuacji, pad na ziemię.
Nie chcę pisać źle o polskim królu, ale od pamiętnej inscenizacji, gdy spadłszy z konia mocno się poobijał, zaczęto szukać łagodnego kucyka i bardziej płaskiego terenu. Podczas walk porusza się dyskretnie, asekurowany przez giermków, jakby był rekonwalescentem na zajęciach z hipoterapii. Najbardziej uparty jest Ulrich von Jungingen, którego rycerze z Małopolski i Mazowsza nie potrafią powalić, mimo że czepiają się jego konia jak rzepy nogawek. Dopiero srogie pouczenie komentatora bitwy i zniecierpliwienie publiczności przywołują go do porządku – umiera. Rzeczpospolita po raz kolejny odnosi zwycięstwo, które odbija się szerokim echem po całej Europie.
Wracając do narady z dyrektorem: przezwyciężając gogolowski blady strach, zaproponowałem, abyśmy, skoro jesteśmy tymi Krzyżakami, stanęli z polskim rycerstwem na ubitej ziemi bez założonego a priori zwycięzcy, jakby 15 lipca 1410 r. dopiero miał się wydarzyć. Dość już ustawianych bitew! Jeśli polskie rycerstwo wygra, 600-lecie zostanie godnie uczczone, tak, jak chce tego tradycja. Jeśli wygrają Krzyżacy, będzie to najpiękniejszy i spektakularny wkład naszego kraju w zjednoczoną i integrującą się Europę, nie mówiąc o polepszeniu stosunków polsko-niemieckich. To będzie nasz sygnał, że dla dobra europejskiej rodziny potrafimy odwrócić bieg historii, nawet wbrew sobie. Bo prawdziwie wolny naród potrafi z dystansem patrzeć na własną tożsamość.
Mój pomysł wydał się dyrektorowi zbyt kontrowersyjny, zwłaszcza że od pewnego czasu Kraków ma chrapkę na przeniesienie obchodów pod Wawel. Stwierdziłem: a niech biorą, ale bez nas. Niech sobie poszukają nowych Krzyżaków, co to cierpliwie będą dawać się lać po gębie – pośród Ślązaków, Kaszubów, Kurpiów, Łemków, a może nawet – górali. Wtedy to dopiero będzie piękna bitwa pod Grunwaldem. Górale, zamiast mieczy, wręczą polskiemu królowi dwie nagie ciupagi.
Czasami odnoszę wrażenie, że mieszkańcom polskiej Północy los skradł fotografie z rodzinnych albumów, a w ich miejsce włożył całkiem obce obrazki i każe uczyć się nowych biografii na pamięć. Jednak Krzyżacy z Warmii i Mazur są już zmęczeni swoją rolą schwarzcharakterów. Może nadszedł czas, by ktoś ich zmienił w narodowym spektaklu? Razem z moim dyrektorem postanowiliśmy skierować to pytanie do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Czyszcząc przyłbice i białe płaszcze, wyjęte z domowych szaf, czekamy na odpowiedź.
Mariusz Sieniewicz, ur. w 1972 r., jest autorem powieści „Prababka”, „Czwarte niebo”, „Rebelia” i zbioru opowiadań „Żydówek nie obsługujemy”. Na co dzień pracuje w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie jako asystent dyrektora ds. programowych. Prawa autorskie © S.P. Polityka. Artykuł pochodzi z archiwum internetowego
www.polityka.pl