Nie chodzę na stadiony, a kibice kojarzą mi się głównie z kibolami i wszystkim co najgorsze, czyli z chamstwem, agresją i zagrożeniem nawet dla ludzi postronnych.
Ta moja awersja bierze się stąd, że wiedzę o kibicowaniu czerpię nie tyle z doświadczenia, co z przekazów prasowo-telewizyjnych, które do mnie docierają.
Coś już tam słyszałem o organizowaniu się ruchu kibiców piłkarskich, ale dziś po lekturze znalezionego artykułu o tym problemie przyszło mi coś jak przetarcie oczu.
Sprawa dotyczy rozwijającego się konfliktu pomiędzy koncernem ITI(TVN) i Gazety Wyborczej a Stowarzyszeniem Wiara Lecha Poznań i nie tylko.
Geneza i przebieg konfliktu są dokładnie opisane
w tym obszernym artykule.
Ograniczę się zatem tylko do przytoczenia refleksji, które znacznie wybiegają poza problem kibicujących, a które zawiera ten artykuł.
Wojna, na którą wyruszyli kibice Lecha, to już nie zwykła zadyma, do jakich przywykliśmy.
Kibice Lecha już dowiedli, że potrafią organizować kampanie społeczne i akcje konsumenckie na olbrzymią skalę, obejmujące wszystkie wielkopolskie gminy. A w sprawie „GW” solidarność wyrażają kibice z całego kraju, czego dowodem transparenty na innych meczach.
Ostatnio z okazji rocznicy Powstania Wielkopolskiego kibice z Poznania odnaleźli, uporządkowali i złożyli wiązanki w około 2000 miejsc upamiętniających powstańców. Przy okazji patriotyczną działalność kibiców dostrzegli kombatanci - wspólny z Wiarą Lecha opłatek zorganizował Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej.
W ramach wielkiej akcji mikołajkowej kibice z Wiary Lecha dostarczyli paczki do 43 szpitali, domów dziecka i hospicjów. Ale obok akcji pozytywnych kibice Lecha potrafili też organizować obywatelski bojkot, czego dowiedli kilka lat temu. Ogłosili wówczas akcję konsumencką - bojkot piwa Kompanii Piwowarskiej. Marketingowcy Jana Kulczyka i spółki gorączkowo zaprzeczali, by ponieśli znaczące straty, jednak szybko zgodzili się na wiele postulatów kibiców.
Gdy koło 2000 r. klub Lech Poznań znalazł się w ruinie, m.in. w wyniku polityki „działaczy” z innej epoki, „kibolom” pozwolono włączyć się w jego odbudowę, oddając im zarządzanie częścią klubowej działalności – np. marketing, catering, ochronę czy dystrybucję biletów na mecze wyjazdowe. Efekty porównać może każdy – na poznańskim stadionie od lat nie ma rozrób, jest on pełen i przychodzą na niego całe rodziny. Gdy do klubu wszedł duży inwestor, pozostawił te zasady bez zmian, bo sprawdziły się.
Jest to najlepszy przykład budowy zdrowej lokalnej wspólnoty, najlepiej rozumianej samorządności, społeczeństwa obywatelskiego wreszcie.
Skala chamskiego robienia Polakom niechodzącym na mecze wody z mózgu w „antykibolskich” artykułach przekroczyła wszystko, co po 1989 r. pojawiało się w polskich mediach. Nie tylko w przypadku poznańskim.
„Społeczeństwo obywatelskie” – tym terminem media na czele z „GW” wycierały sobie po 1989 r. gęby, w rzeczywistości swą propagandą pacyfikując wszystko, co było oddolną i niekontrolowaną inicjatywą obywateli.
Na tej pustyni ruch kibicowski stał się bodaj jedynym wyrazem oddolnego, spontanicznego, niekontrolowanego samo organizowania się dość dużego odłamu społeczeństwa. Dlatego nie lubią go ci, którzy lubią wszystko mieć pod kontrolą. Dla władzy i finansowych zysków.
Obecny bojkot kibiców ma więc znaczenie nie tylko dla kibiców. Jego ewentualny sukces może stać się ważnym wydarzeniem społecznym – dowodem, że w czasach dyktatury wielkich koncernów medialnych oddolne organizowanie się zwykłych ludzi ma sens.
Myślę, że dla takich kibiców wypada pokibicować nawet nie-kibicom.