Najciekawsze w całej historii jest to, po co sędzia Milewski czekał na instrukcje Donalda Tuska ws. postępowania wobec Marcina P. Gdyby rzeczywiście do prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku dzwonił asystent ministra Tomasza Arabskiego, sędzia byłby podatny na naciski. A skoro premier Tusk nie ma żadnego związku z aferą Amber Gold, poza gadatliwym synem, dlaczego Milewskiemu tak zależało na tym, by o areszcie dla Marcina P. decydował de facto szef rządu?
Cytuj:
Najbardziej szokującym fragmentem ujawnionej rozmowy jest ten, w którym sędzia zapewnia „asystenta”, że wybrał odpowiedni skład sędziowski. „Proszę się nie martwić”, zapewnia sędzia „asystenta” - chociaż ten nawet nie wyjaśnił mu, czego się obawia... Swoją drogą, z kontekstu nagrania możemy się domyślić, że rozmów z „asystentem” było nawet kilka i sędzia nawet nie wpadł na to, aby upewnić się, z kim właściwie rozmawia. Pojawia się więc pytanie – czy do polskiego sędziego może zadzwonić ktokolwiek, podać się za podrzędnego urzędnika i przez kilkadziesiąt minut gawędzić z prezesem Sądu Okręgowego o niezwykle ważnym procesie?
Pojawia się więc pytanie, ile razy sędzia Milewski odbierał podobne telefony, w jakich sprawach – i czy tylko on? A jeśli podobnych przypadków jest więcej, to czy możemy jeszcze mówić o niezawisłości polskiego sądownictwa?
NOWY(L) napisał(a):
Wcale mnie to nie dziwi.
Niezawisły sędzia odejdzie na emeryturę, Plichta już prosi o status świadka koronnego, a mnie wcale nie zdziwi także to, że jedynym srogo ukaranym może zostać tylko ów nagrywający rozmowę dziennikarz (ale to będzie jego wina, bo
węszył jakieś „teorie spiskowe”).